Facebook

 

Migawki

Kontakt

 

 

            Przyszedł na świat w Benewencie we Włoszech, 25 kwietnia 1880 roku, był szóstym z dziewięciorga rodzeństwa. Ojciec był cenionym adwokatem, matka pochodziła z rodziny hrabiowskiej. W 1884 roku rodzina przeprowadziła się do Neapolu ze względu na pracę ojca. W tym mieście mieszkał do śmierci. W ósmym roku życia przyjął pierwszą Komunię św. W 1897 roku po zdaniu matury rozpoczął studia medyczne. Inspiracją do wyboru tego kierunku był wypadek brata, który w czasie parady wojskowej spadł z konia i do końca trwającego już tylko kilka lat życia, pozostał kaleką. W tymże 1897 roku nagle zmarł jego ojciec. Po ukończeniu pięcioletnich studiów otrzymał dyplom upoważniający go do pełnienia funkcji lekarza i w tym samym roku wygrał konkurs na starszego asystenta Szpitala Zjednoczenia w Neapolu. Trzy lata później z narażeniem życia kierował ewakuacją szpitala w czasie wybuchu Wezuwiusza 8 kwietnia 1906 roku. Dzięki dobrze i bardzo szybko przeprowadzonej akcji nikt nie zginął. W 1911 roku na zlecenie władz miasta badał przyczyny wybuchu epidemii cholery i szukał metod jej zaradzenia. Wyniki jego pracy zastosowano, by zapobiec rozprzestrzenianiu się epidemii. W tym też roku jako najmłodszy kandydat wygrał konkurs (organizowany po raz pierwszy od trzydziestu lat, w którym uczestniczyli doświadczeni lekarze) na zastępcę ordynatora w Szpitalu Zjednoczenia w Neapolu. Wkrótce został członkiem senatu Akademii Medycznej i otrzymał docenturę z chemii fizjologicznej. Podjął się kierowania Instytutem Anatomii, przejął go, gdy prawie upadał, pracował w trudnych warunkach technicznych i materialnych, a osiągnął szczyty możliwości. Był redaktorem pisma „Riforma Medica” wydawanego w języku angielskim, niemieckim, francuskim i hiszpańskim. Jako pierwszy wśród lekarzy w Neapolu, wykorzystał insulinę do leczenia cukrzycy u swojej matki. W czasie  pierwszej wojny światowej nie został przyjęty do wojska, gdyż stwierdzono, że bardziej jest potrzebny ojczyźnie jako lekarz. Misję tę spełniał bardzo ofiarnie. W 1919 roku został nominowany na ordynatora III Sali Nieuleczalnie Chorych, trzy lata później uzyskał tytuł docenta nauk ogólnoklinicznych. Na Międzynarodowym Kongresie Fizjologii w Edynburgu w 1923 roku reprezentował osiągnięcia medycyny włoskiej.

        Zmarł 12 kwietnia 1927 roku. Tak jak każdego dnia rano uczestniczył w Eucharystii, przyjął Komunię św., pracował w szpitalu, po obiedzie przyjmował pacjentów w swoim domu, zmarł nagle, w fotelu, w swoim gabinecie, na służbie chorym. Pogrzeb, był wielką manifestacją religijną, odbył się we Wielki Czwartek w Neapolu.

            Józef Moscati w krótkim czasie zrobił wielką karierę naukową, w dziedzinie medycyny, jego kompetencje były bezsprzecznie szanowane, uznawano go za „mistrza mistrzów”. Był szczególnie cenionym diagnostykiem. Powiedział o tym Ojciec Święty w czasie kanonizacji: „Był on mistrzem, ordynatorem, który nie ubiegał się o  stanowiska – jeżeli były mu one przyznawane, to dlatego, że nie można było zanegować jego zasług – a kiedy zajmował te stanowiska, potrafił wywiązywać się z nich z absolutną prawością i dla dobra innych”.

            Posiadał ogromną wiedzę, ale też wyjątkową intuicję, dar, dzięki któremu potrafił nie tylko rozpoznać chorobę ciała, ale także chorobę duszy. Cieszył się opinią lekarza, który leczy sakramentami, polecał zrobienie rachunku sumienia, życie w zgodzie z własnym sumieniem, wysyłał do spowiedzi do znanych sobie kapłanów i pytał, czy doszło do spotkania. W pacjencie widział nie tylko chorego, ale przede wszystkim człowieka, który ma duszę nieśmiertelną i w sobie tylko wiadomy sposób widział choroby i ciała i duszy. Ten rys jego osobowości podkreślił Ojciec Święty 25 października 1987 roku w homilii w czasie kanonizacji świętego lekarza. Powiedział o nim: „Moscati widział w chorym samego Chrystusa, który zwraca się do niego w swojej słabości, biedzie, w swojej kruchości i niepewności, szukając pomocy – widział, że był przed nim chory jako osoba, stworzenie, którego ciało potrzebowało pomocy, ale też stworzenie, w którym znajduje się dusza, potrzebująca również pomocy i pocieszenia. «Pamiętajcie – pisał on do pewnego młodego lekarza, swojego ucznia – że udzielając porad, winniście zajmować się nie tylko ciałem, ale też duszą. Jakże wiele bólu w sposób łatwy możecie uśmierzyć poprzez radę odnoszącą się do duszy, zamiast zimnej recepty przesłanej farmaceucie. Błogosławieni jesteśmy, my lekarze, jeżeli pamiętamy, że obok ciał mamy przed sobą dusze nieśmiertelne, względem których posiadamy ewangeliczny nakaz, żeby kochać je jak siebie samego»”.

            Biografowie zgromadzili wiele świadectw potwierdzających ten dar, czasem dla niego samego niezrozumiały. „Jest to tak jasne przeczucie, które daje mi Pan, że wydaje mi się, że jest niemożliwe powstrzymanie go i niejednokrotnie widzę również deformacje ich duszy”.

            Przykładem szczególnie wymownym może być jego doświadczenie ze spotkania z pewną kobietą. Podekscytowany wyznał swojej siostrze: „Czy wiesz, co mi się dzisiaj przytrafiło? Przyszła do mnie pewna pani z córką. Pani ta mogła mieć dwadzieścia cztery albo dwadzieścia pięć lat. Patrząc na nią powiedziałem: Proszę pani, pani jeszcze nie była pierwszej Komunii Świętej! Z łez, które zobaczyłem w jej oczach uświadomiłem sobie, że jest to prawda. Potem patrząc jej w oczy rzekłem: Proszę pani, pani współżyje z pewnym księdzem, który wystąpił ze stanu kapłańskiego. Czy wiesz, że wszystko to było prawdą, a nie jestem w stanie wytłumaczyć, jak to uczyniłem!”.

            Był lekarzem słynnym z małych i wielkich dzieł miłosierdzia. Kolegów wręcz intrygowała jego obojętność wobec pieniędzy. Znane są przypadki, że leczył za darmo, dawał pieniądze na leki czy żywność, oddawał część honorarium, potwierdzeniem jest chociażby list do żony pewnego chorego: „Szanowna Pani, zwracam część honorarium, ponieważ wydaje mi się, że dała mi Pani za dużo. Oczywiście, od innych, którzy byliby rekinami, wziąłbym więcej, ale od ludzi pracy, nie. Mam nadzieję, że Bóg da radość wyzdrowienia Pani mężowi. Proszę uważać, żeby nie oddalał się od Boga i uczęszczał do źródła zdrowia (Komunii Świętej). Pozdrawiam Panią. J. Moscati”.

            Jednak w jego pojęciu miłosierdzie to nie tylko dar materialny ofiarowany drugiemu człowiekowi, to raczej postawa człowieka. Opisał to następującymi słowami: „Ból winien być traktowany nie jako rodzaj wibracji albo kurczu mięśni, lecz jako krzyk duszy, na który ktoś po bratersku, lekarz, nadbiega z gorącą miłością i miłosierdziem”. A Ojciec Święty rozwinął tę myśl: „Motywem jego pracy lekarza był nie tylko obowiązek zawodowy, lecz świadomość, że został tam postawiony przez Boga zgodnie z Jego planem, by z miłością, przynosił ulgę w cierpieniu, z zastosowaniem nauk medycznych w uśmierzaniu bólu i przywracaniu chorych do zdrowia”. Jeden z kolegów lekarzy tak o nim zaświadczył: „Był najdoskonalszym wcieleniem miłosierdzia, które kiedykolwiek znałem, a o którym mówi św. Paweł w liście do Koryntian”. We wspominanej homilii ze Mszy św. kanonizacyjnej Ojciec Święty przypomniał, że ludzie szukali jego dobroci, ciepła, szacunku i porównał, do Pana Jezusa, gdy chodził po Palestynie: czynił dobro i uzdrawiał wszystkich.

            Jako wykładowca bardzo dbał o wykształcenie studentów, a w niedalekiej przyszłości lekarzy. Nawet najmłodszych studentów traktował po koleżeńsku i dokładał wszelkich starań, by przekazać im jak najwięcej swojej wiedzy i doświadczenia. Studenci byli z nim tak związani, że procesyjnie odprowadzali go do domu, wykorzystywali ten czas na kontynuowanie dyskusji naukowych. W niedziele ten spacer prawie wszyscy kończyli uczestniczeniem we Mszy św. Święty Profesor snuł taką refleksję: „Stworzyłem jakby wspólnotę braci zakonnych: moi przyjaciele i ja, pracujemy razem współzawodnicząc ze sobą w drodze do doskonałości. Jesteśmy bardzo związani uczuciowo! Bóg nas prowadzi. Wierzę, że wszyscy młodzi (...) mają prawo do doskonalenia się, czytając książkę, która nie jest drukowana w ich charakterze czarno na białym, ale która ma okładkę z łóżek szpitalnych, sal laboratorium, okrywającą zbolałe ludzkie ciała i materiał naukowy, książkę która winna być czytana z nieskończoną miłością i wielkim poświęceniem dla bliźniego” – zapisał 11 września 1923 roku.

            Aby w pełni poznać osobę tego Świętego trzeba wiedzieć, że żył i pracował w środowisku zdominowanym przez pozytywizm, wśród jawnie i agresywnie działających masonów. „Wszyscy wiedzieli – powiada jeden ze świadków w procesie beatyfikacyjnym – że profesor Moscati był jak ksiądz i walka wytoczona przeciw niemu przez lekarzy masonów i przez innych kolegów materialistów nie powodowała jego osłabienia... Powiedział mi: Co mnie oni obchodzą? Troszczę się o to, jak podobać się Bogu”. Był przez nich obrzucany obelgami, oszczerstwami, nie dbał o to, ale zabiegał, by żyć w prawdzie. W swoim Dzienniku zapisał: „Kochaj prawdę, pokaż jaki jesteś, bez wykrętów, bez strachu i bezwzględnie. A jeśli prawda będzie ciebie kosztowała prześladowanie – przyjmij je; jeśli wywołuje zmieszanie – znieś je. A jeśli dla prawdy powinieneś cierpieć i poświęcić swoje życie – bądź silny w cierpieniu”. Był silny. Te ataki nie sparaliżowały go, w każdej sytuacji i bez wyjątku służył każdemu, nie ugiął się, został wierny swoim ideałom chrześcijańskim. Wielką przysługę wyświadczył jednemu z ważnych masonów. Opisał to wydarzenie w ten sposób: „Nie chciałem jechać na tę konferencję, ponieważ na dłuższy czas musiałbym oddalić się z Uniwersytetu. Jednak tego dnia jakaś nadludzka siła, której nie byłem się w stanie oprzeć, popchnęła mnie tam... (…) Jeszcze do tej pory czuję na sobie to spojrzenie (umierającego), które szuka mnie między wielu przybyłymi uczonymi... Leonardo Bianchi był dobrze zorientowany w moich uczuciach religijnych. Znał mnie od czasu, gdy byłem studentem. Podbiegłem blisko do niego, podpowiedziałem mu słowa żalu i wiary, podczas gdy on ściskał mi dłoń, ponieważ nie mógł mówić...”. Stary mason umarł w ramionach Moscatiego, który podpowiadał mu słowa aktów wiary i żalu i zdążył jeszcze przybyć kapłan, wezwany przez świętego lekarza. Moscati nie tylko temu jednemu masonowi ułatwił pojednanie z Kościołem.

            Był mężem modlitwy. Przez całe życie był wierny Eucharystii, z niej czerpał siły do intensywnej posługi. Modlił się na krótko przed rozpoczęciem zajęć ze studentami, przed podjęciem leczenia chorego. Papież tak powiedział o jego więzi z Bogiem: „W stałej relacji z Bogiem, Moscati znajdował światło do lepszego zrozumienia i diagnozy chorób, jak też ciepło potrzebne do bycia blisko tych, którzy cierpiąc, oczekiwali od lekarza, że będzie im służył ze szczerym zaangażowaniem. W tej głębokiej i stałej relacji z Bogiem Moscati znajdował oparcie i siłę do życia z całkowitą uczciwością i absolutną prawością w swoim wrażliwym i złożonym otoczeniu, bez wchodzenia w jakikolwiek kompromis”. Kochał też Maryję. Oddawał Jej szczególną cześć w sanktuarium w Pompei, wyznał kiedyś: „Jak wielkim szczęściem napełnia mnie przyjmowanie Komunii św. w sanktuarium w Pompei! Czuję, że u stóp Matki Bożej staję się niejako dzieckiem i szczerze mówię Jej o wszystkim”. Słowa te powtórzył Ojciec Święty przed modlitwą Anioł Pański w dniu jego kanonizacji i zachęcał do odnowienia  naszej pobożności maryjnej, zgodnie z wezwaniem św. Józefa Moscati.

            Lista przymiotów sławiących tego wielkiego człowieka jest jeszcze większa. Fenomenem wyjątkowej wielkości tego lekarza, ordynatora szpitala, naukowca, badacza, docenta uniwersytetu fizjologii człowieka i chemii fizjologicznej, jest synteza światła i życia, to był człowiek w pełni zintegrowany. Całe jego życie, powołanie, wszystko, co robił, było jednością i całością i takie przeżywanie własnego życia pozwalało mu całościowo patrzeć na każdego, zwłaszcza chorego człowieka. Był człowiekiem świeckim świadomie i „całkowicie”, głęboko zjednoczonym z Bogiem, w swoim stanie osiągnął świętość dojrzale realizowaną. Fundamentem, na którym budował świętość była prawda, którą kochał, za którą też cierpiał. Życie w prawdzie zaowocowało nie tylko jego integracją, ale też sprawiło, że był światłem dla innych. Otrzymany we chrzcie św. dar powołania do świętości osiągnął w świecie, „świeckimi” sposobami. Nie szukał, nie kopiował wzorców zakonnych, „po świecku” z największą miłością odpowiedział na wezwanie Pana Jezusa: byłem głodny, spragniony, chory… Wszystko, co robił – jego pracą było leczenie i kształcenie następnych pokoleń lekarzy – robił święcie, święta była jego codzienność, wszystko było święte, on sam był na wskroś święty.

Był beatyfikowany przez papieża Pawła VI 16 listopada 1975 roku.

Ojciec Święty Jan Paweł II kanonizował go 25 października 1987 roku

 
   


na zakończenie Synodu Biskupów na temat powołania i misji osób świeckich w Kościele i w świecie. Jest patronem chorych i lekarzy.

 

            Urodziła się 23 czerwca 1835 roku w Lucce – średniowiecznym mieście we włoskiej Toskanii. Dojrzewała w dobrej, religijnej rodzinie. W czasie długotrwałej choroby czytała i medytowała Pismo św. oraz studiowała pisma Ojców Kościoła. W wieku 35 lat odbyła pielgrzymkę do Rzymu. Trwał wtedy I Sobór Watykański. Tam postanowiła ofiarować swoje cierpienia za papieża Piusa IX i tam rozpoznała powołanie do życia zakonnego. W 1882 roku, w wieku 47 lat, założyła Zgromadzenie Sióstr Świętej Zyty, którego celem stało się kulturalne i religijne wychowanie młodzieży. Była wielką czcicielką Ducha Świętego. Tak bardzo pragnęła rozpowszechnić nabożeństwo do Ducha Świętego, że napisała kilkanaście listów do papieża Leona XIII. Po pierwszym liście napisanym do Papieża w 1895 roku, Papież wprowadził w Kościele modlitwę do Ducha Świętego trwającą od Wniebowstąpienia Pańskiego do Zesłania Ducha Świętego. Z jej inspiracji Papież wydał 3 dokumenty w których zachęcał do nabożeństwa do Ducha św. i odnowy wiary powierzając się Duchowi Świętemu.

            1 stycznia 1901 roku na prośbę s. Heleny, papież w imieniu całego Kościoła wzywał
Ducha Świętego śpiewając hymn „Veni Creator Spiritus – O stworzycielu Duchu, przyjdź!”
W modlitwie tej Ojciec Święty wyraził pragnienie, aby XX wiek stał się szczególną przestrzenią działania Ducha Świętego.

            Papież zachęcił Helenę do kontynuowania swojego apostolatu, a nazwę założonego przez nią zgromadzenia zmienił na Oblatki Ducha Świętego.

            Helena w szczególny sposób kontemplowała tajemnicę Wieczernika i wydarzenia zbawcze, które się tam dokonały.

            Zmarła 11 kwietnia 1914 roku w Wielką Sobotę, w wieku 79 lat.

            Była pierwszą osobą, którą beatyfikował papież Jan XXIII 26 kwietnia 1959 roku. Helenę, która odegrała ogromną rolę w dziele odnowy nabożeństwa do Ducha Świętego w Kościele, nazwał apostołką Ducha Świętego czasów współczesnych.

 

 

 

 

           

            Jej ojczyzną była Brabancja. Przyszła na świat w 1193 roku koło Liege znajdującego się na terenie dzisiejszej Belgii. Gdy miała 5 lat zmarła jej matka i oddano ją pod opiekę Sióstr Augustianek. Tam zadbano o jej staranne jak na owe czasy wychowanie. Czytała dzieła św. Augustyna i Bernarda. W wieku 15 lat wstąpiła do tej wspólnoty zakonnej. Wkrótce potem w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu miała wizje mistyczne. Widziała księżyc na którym była ciemna rysa. Pan Jezus sam wyjaśnił jej znaczenie wizji: Księżyc symbolizował życie Kościoła, a ciemna plama – brak liturgicznego święta, w czasie którego wierzący mogliby adorować Eucharystię, pogłębiać wiarę, praktykować cnoty chrześcijańskie i wynagradzać za znieważanie Najświętszego Sakramentu. Julianna dopiero po 20 latach opowiedziała o tych wizjach zaprzyjaźnionej siostrze zakonnej Ewie, oraz innej swojej przyjaciółce – Izabeli. Postanowiły gorliwiej adorować Najświętszy Sakrament, a także powiedzieć o objawieniach kanonikowi z kościoła św. Marcina, Ks. Janowi z Lozanny. Dzięki jego pośrednictwu, o tych przeżyciach dowiedziało się kilku innych wybitnych ówczesnych teologów, min. francuski kapłan Jakub Pantale’on, późniejszy papież Urban IV. Jako papież ustanowił święto Bożego Ciała obowiązujące w całym Kościele, we czwartek po uroczystości Trójcy Przenajświętszej, na mocy bulli z 11 czerwca 1261 roku. Wcześniej, w roku 1246 to święto ustanowił biskup Robert w diecezji Liege.

 

            Doceniono dojrzałość duchową Julianny i w wieku 29 lat została przełożoną klasztoru. Po pewnym czasie informacja o wizjach Julianny wywołała sprzeciw u pewnych duchownych, a także w klasztorze. Julianna dobrowolnie zrzekła się pełnionej funkcji przełożonej i opuściła klasztor. Przebywała w innych klasztorach Sióstr Augustianek.

            Zmarła 5 kwietnia 1258 roku.

            Kanonizowana była w 1869 roku.

 

 

 

            Dokładna data jego urodzin nie jest znana. Przyszedł na świat w skromnej rodzinie wiejskiej około 1425 roku w Rivoli we włoskim Piemoncie. Rodzice przekazali mu wiarę i wychowanie katolickie. Od dziecka był niesforny. Zachowały się dokumenty w klasztorze dominikańskim we Florencji, potwierdzające, że zgłosił się jako postulant do Zakonu Dominikańskiego. Formację przygotowującą do życia zakonnego, dość długą, przeżywał pod kierunkiem wykształconego, wybitnego dominikanina O. Antonina Pierozzi – przełożonego klasztoru i przyszłego świętego.

            Dzięki staraniom O. Antonina Pierozzi klasztor we Florencji stał się jednym z ważniejszych ośrodków kultury odrodzenia we Włoszech. Klasztor św. Marka we Florencji stanowił wówczas centrum kultury arabskiej w całych Włoszech. W jego murach otwarto pierwszą w Europie publiczną bibliotekę. Zawierała cenne dzieła pisane w języku łacińskim, greckim, hebrajskim, arabskim. Prawdopodobnie Antoni we Florencji nauczył się języka arabskiego.

 

            Szybko okazało się, że nie miał cierpliwości do studiowania teologii, a tym samym przygotowania się do głoszenia Słowa Bożego, co jest charyzmatem Dominikanów. Antoni lubił zwracać uwagę na siebie, lubił pochwały, ale też często reagował gwałtowanie – jego trudny charakter nie ułatwiał życia wspólnocie zakonnej. Roztropny O. Antonio Pierozzi zwrócił uwagę na niesfornego kandydata do zakonu, mimo, że jego charakter był problematyczny. Mądrość przełożonego okazała się większą od temperamentu nowicjusza. W 1444 roku pozwolił na to, by Antoni złożył śluby zakonne i tym samym stał się pełnoprawnym członkiem Zakonu Dominikańskiego. Wkrótce potem ten doświadczony przełożony, O. Antonin Pierozzi, został biskupem. Młody Piemontczyk, mimo iż nie był wytrwały w nauce, dzięki swoim zdolnościom, z wyróżnieniem ukończył studia filozoficzno-teologicze. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk swojego wielkiego mistrza O. Antonina Pierozzi. Po kilku latach młodego Dominikanina wysłano do klasztoru dominikańskiego na Sycylii. Nie była to łatwa misja. Popadł w konflikt z miejscowym arcybiskupem, nie miał u niego dobrej opinii. Był natomiast dobrze przyjęty jako kaznodzieja. Nadal nie potrafił zapanować nad swoim charakterem. Po roku Antoni poprosił o możliwość wyjazdu do Rzymu, by porozmawiać z przełożonym generalnym o swojej sytuacji, zostało mu to umożliwione. Wypłynął na małym statku 31 lipca 1458 roku z Palermo. Wraz z całą załogą został pojmany przez piratów pod wodzą Nardo Anequin’a – odstępcy od wiary chrześcijańskiej. Jednym z pierwszych upokorzeń było to, że wyszydzano biały habit dominikański Antoniego. 9 sierpnia skuty kajdanami znalazł się w więzieniu w Tunisie, stolicy dzisiejszej Tunezji. Antoni, który miał około 30 lat doświadczył wielkich ciemności życiowych, przeżywał walkę duchową, rozwijała się u niego depresja. Z dnia na dzień tracił wiarę w Bożą Opatrzność. Załamał się duchowo. W wiezieniu odwiedził go O. Konstantyn z Kapri, usiłował mu pomóc, ale niestety, mimo tak trudnej sytuacji znowu okazał wielką butę i arogancję. Wiernie przy nim trwał współbrat, dominikanin Jan z Nowary mieszkający w Tunisie, pełniący tam funkcję kapelana. Dzięki zabiegom niestrudzonego O. Jana, Antoni, jako więzień, mógł zamieszkać razem z nim, była to częściowa wolność. Na polecenie Bey’a w każdej chwili zobowiązany był wrócić do celi i mógł być jako niewolnik sprzedany komukolwiek. Antoni, ciągle nie mógł zaakceptować tego, że Bóg pozwolił na to, że dostał się do więzienia, że jest niewolnikiem, wciąż pogłębiała się jego depresja. Prawdopodobnie namówiony przez pewnego muzułmanina udał się do Bey’i, z prośbą o możliwość przejścia na islam. Zyskał zgodę, został uwolniony od widma niewoli. Miało to miejsce 6 kwietnia 1459 roku. Wiedział, że sprawia wielki ból swojemu współbratu O. Janowi. Ostentacyjnie zdjął habit dominikański, założył turban, wyznał formułę wiary w Allacha. Dokonał apostazji – wyparł się wiary w Pana Boga. Pozyskał wtedy łaski króla i dzięki jego protekcji ożenił się z turecką damą. Zaczął zniesławiać Kościół, chrześcijan i bluźnić Chrystusowi. Z wielką gorliwością tłumaczył Koran na język włoski, korzystał przy tym z pomocy tłumacza. Była to pierwsza próba tłumaczenia Koranu na język włoski, ale nie zachowała się do naszych czasów. Miesiąc po apostazji dowiedział się o śmierci swojego Mistrza O. Antonina Pierozzi. Ta wiadomość wstrząsnęła nim dogłębnie. Nawrócił się w obliczu śmierci tego Świętego Zakonnika i Arcybiskupa. Przyznał się do swojej winy, poprosił o spowiedź O. Jana, który dyskretnie cały czas mu towarzyszył. Rozstał się z kobietą, którą poślubił, podjął pokutę, długie modlitwy. Postanowił o swoim powrocie do Kościoła oznajmić Bey’i. Wiedział, że czeka go pewna śmierć. Ponieważ Bey Tunisu był poza miastem, Antoni czekał 6 miesięcy na jego powrót. W Niedzielę Palmową 1460 roku, mógł oznajmić mu swoją decyzję.

 

 

Po przyjęciu sakramentów św., publicznym odnowieniu ślubów zakonnych, wzmocniony łaską Bożą, w białym habicie dominikańskim poszedł do Bey’i. Wyrzekł się islamu, wyznał wiarę w Chrystusa i powiedział: „Nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego Imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni.” (Dz. 4,12). Bey nie mógł uwierzyć w to, co widział, próbował go odwieść od podjętej decyzji, obiecując przywileje. Gdy Antoni potwierdził wyznanie wiary, zawyrokował o zgładzeniu go przez ukamienowanie. Zadrwił z niego i wtrącił go do strasznego więzienia. Antoni znał to więzienie, był tam przed rokiem. Teraz modlił się gorąco i prosił o łaskę wytrwania i dobrego przeżycia Wielkiego Tygodnia. W więzieniu znowu odwiedzał go O. Konstantyn, przynosił mu potajemnie żywność. Antoni sobie zostawiał tylko chleb i wodę, resztę rozdawał współwięźniom, także w ten sposób przygotowywał się do męczeństwa. Każdego dnia w więzieniu Antoni był bity, ale mężnie trwał w wierze katolickiej. Gdy prowadzono go na miejsce stracenia był jeszcze bity i kuszony. Zachował się opis męczeństwa pióra O. Konstantyna: „Nie było słychać krzyku ani lamentu. Nikt kto to widział, nie zapomni tego widoku. Klęczał spokojnie, nie unikał ciosów. Nie był związany łańcuchami, klęczał nieruchomo, ale jak człowiek wolny, aż po najcięższym uderzeniu padł na ziemię. Gdy został zabity jego dusza odeszła do Stwórcy. Przygotowano już wielki stos drewna, by spalić jego ciało. I stał się cud. Ciało leżało dłuższy czas w ogniu i nie zostało spalone, nie spaliły się nawet włosy. Potem oprawcy wlekli ciało po mieście i porzucili je w jakimś rowie pełnym brudu i fetoru.” Jego ciało zostało pochowane pod krzyżem przy kościele w Tunisie.  

            Męczeństwo dokonało się we Wielki Czwartek, 10 kwietnia 1460 roku.

 

            Po kilku latach ciało wykupili kupcy genueńscy. Po przygotowaniu i obmyciu ciała zauważyli, że wydaje ono bardzo miły zapach. Przewieziono je do Genui. Zainteresował się nim Amadeusz IX Sabaudzki, książę Sabaudii i Piemontu – późniejszy błogosławiony. Z jego inicjatywy doczesne szczątki Antoniego przewieziono z Genui do Rivoli i tam złożono w kościele Matki Bożej.

            Pierwszą biografię Antoniego napisał O. Konstantyn z Carpi, kapłan z zakonu hieronimitów, w 1460 roku, ten, który odwiedzał on O. Antoniego w więzieniu i był on naocznym świadkiem męczeństwa. Później powstały jeszcze inne biografie.

            Papież Klemens XIII zatwierdził jego kult 22 lutego 1767 roku.

            W mieście Hammamet w Tunezji znajduje się kościół pod jego wezwaniem. W Rivoli w kościele Matki Bożej przechowywane są jego doczesne szczątki i tam jest czczony. Od 1916 roku istnieje tam kaplica ku jego czci.

 

 

Modlitwa

            Boże, Ty w swoim miłosierdziu doprowadziłeś błogosławionego Antoniego do światła Twojej prawdy i wsławiłeś go męczeństwem, spraw, prosimy, abyśmy czerpali naukę z jego cierpienia i wyrzekając się samych siebie, ponad wszystko Ciebie miłowali. Przez naszego Pana.

 

            Urodził się 14 lutego 1879 roku w Kalabrii na południu Włoch. Pochodził z zamożnej rodziny ziemiańskiej. Był 3 z 8 rodzeństwa. W wieku 23 lat przyjął święcenia kapłańskie. Krótko pracował w seminarium duchownym, w marcu 1904 roku został mianowany proboszczem Pentidattilo, małej, ubogiej wioski z Kalabrii. Dzielił z parafianami ich życie ubogie, pełne trudu i niedostatku, ale zatroszczył się o ich dobro duchowe. Był wielkim czcicielem Świętego Oblicza. W 1919 roku, w tej parafii założył Bractwo Świętego Oblicza. Po 17 latach pracy w Pentidattilo, kolejnych 19 lat był proboszczem w parafii w mieście Reggio Kalabria. Troszczył się o rozwój duchowy parafian: katechizował, krzewił nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Wkładał dużo trudu by oduczyć ludzi używania wulgaryzmów i przekleństw i szanowania dni świętych. Był cenionym spowiednikiem sióstr zakonnych i więźniów. Założył Zgromadzenie córek św. Weroniki, misjonarek Świętego Oblicza, którego misją była nieustanna modlitwa zadośćuczyniająca, troska o kościoły, katechizacja, pomoc dzieciom, młodzieży, kapłanom i osobom starszym. Zdecydowanie sprzeciwiał się niesprawiedliwości społecznej. Wspomagał chorych, więźniów, sieroty, starców i samotnych kapłanów. Zakładał szkoły, domy dziecka, domy starców, organizował kursy wieczorowe dla młodych. Wraz ze św. Alojzym Orione organizował pomoc dla ofiar wielkiego trzęsienia ziemi w Reggio Calabrii i Mesynie w 1908 roku. Jego działalność społeczna wynikała z przekonania, że w ludziach doznających wszelkiego rodzaju cierpień uwidocznia się prawdziwe oblicze Chrystusa.

Zmarł 4 kwietnia 1963 roku w Reggio Calabria na południu Włoch, miał 84 lata.

            W czasie beatyfikacji 4 maja 1997 roku Jan Paweł II powiedział o nim: „Ojciec Kajetan Catanoso szedł za Chrystusem drogą krzyża, stając się wraz z Nim ofiarą przebłagalną za grzechy. Często powtarzał, że chce być Cyrenejczykiem, który pomaga nieść krzyż Chrystusowi, uginającemu się bardziej pod brzemieniem grzechów niż pod ciężarem drewna.

            Naśladując wiernie Dobrego Pasterza troszczył się niestrudzenie o dobro owczarni powierzonej mu przez Pana jako ksiądz parafialny, opiekun sierot i chorych, ojciec duchowny seminarzystów i młodych kapłanów, animator założonego przez siebie Zgromadzenia Sióstr św. Weroniki od Świętego Oblicza.

            Żywił i krzewił wielkie nabożeństwo do oblicza Chrystusa, oszpeconego i zakrwawionego, którego odbicie dostrzegał w twarzy każdego cierpiącego człowieka. Wszyscy, którzy się z nim stykali, mogli odczuć «szlachetną woń» Chrystusa, jaką rozsiewał wokół siebie: dlatego nazywali go chętnie «ojcem» i rzeczywiście uważali za ojca, był bowiem wyrazistym znakiem Bożego ojcostwa.”

            W dniu kanonizacji 23 października 2005 roku papież Benedykt XVI dopowiedział jeszcze: „Św. Kajetan Catanoso był czcicielem i apostołem Świętego Oblicza Chrystusa. «Święte Oblicze to moje życie — mawiał. — To Ono jest moją siłą». Kierując się trafną intuicją, połączył ten kult z pobożnością eucharystyczną. Wyrażał się o tym następująco: «Jeżeli chcemy adorować prawdziwe Oblicze Jezusa... znajdujemy je w Bożej Eucharystii, gdzie wraz z Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa pod białą zasłoną hostii skrywa się Oblicze naszego Pana». Codzienna Msza św. i częsta adoracja Sakramentu Ołtarza były duszą jego kapłaństwa: powodowany żarliwą i niestrudzoną miłością pasterską, oddawał się głoszeniu kazań, katechezie, posłudze w konfesjonale, służbie ubogim, chorym, troszczył się o powołania. Założonemu przez siebie Zgromadzeniu Córek św. Weroniki, Misjonarek Świętego Oblicza przekazał ducha miłosierdzia, pokory i poświęcenia, który znamionował całe jego życie.”

POLECAMY

  SP Pallotti w Lublinie     Przemiana.pl