Facebook

 

Migawki

Kontakt

Przyszedł na świat 9 września 1880 roku we wsi Borowskie Olki na Podlasiu k. Bielska Podlaskiego. Ochrzczony został  po dwóch miesiącach 9 listopada. Jego dziadek Paweł uczestniczył w Powstaniu Styczniowym 1863 roku. Najpierw w rodzinie uczono go miłości do Pana Boga i Ojczyzny. Potem naukę kontynuował w szkołach powszechnych w Surażu i w Białymstoku, następnie studiował w Seminarium Duchownym w Wilnie, gdzie w 1904 r. przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej przyjął święcenia kapłańskie. I po świeceniach długo modlił się przed tym obrazem Matki Bożej. Jako kapłan pracował w kilku parafiach na Wileńszczyźnie. Od 1920 roku był proboszczem w Bielsku Podlaskim. Wszędzie jako kapłan pracował bardzo gorliwie, szczególnie zależało mu na tym by młodzież i dzieci mogły zdobyć jak najlepsze wykształcenie. Posiadał bardzo bogatą bibliotekę i chętnie pożyczał książki. Miał zwyczaj dawania w prezencie książek, szczególnie ministrantom.

 

Po wybuchu II wojny światowej był aresztowany, traktowany był jako zakładnik, po 3 dniach został zwolniony. Ponieważ polskie szkoły zlikwidowano, nauczał tajnie i wspierał tajne nauczanie, był też kapelanem Armii Krajowej, oczywiście w konspiracji. Kilkakrotnie ostrzegano go i radzono by uciekł, z miasta. Został, nie chciał zostawić parafian samych, był odpowiedzialnym duszpasterzem.

 

15 lipca 1943 roku, o 4 nad ranem został aresztowany. O ostatnich chwilach jego życia opowiadał jego bratanek Ks. Eugeniusz Beszta Borowski: Gdy stryj po przybyciu na placówkę Gestapo zorientował się, że chcą ich rozstrzelać, zaczął spowiadać. Wtedy hitlerowiec zmasakrował mu twarz, powybijał zęby i wrzucił do ciężarówki. Następnie hitlerowcy ciężarówkami zawieźli bielszczan do Lasu Pilickiego, gdzie był przygotowany dół…” Tego ranka w Lesie Pilickim ok. 3 km za Bielskiem Podlaskim zastrzelono ok. 50, a niektórzy mówią 60 osób. Na drugi dzień przed dom w którym mieszkał Ksiądz przyjechały niemieckie auta, rabowano cenniejsze przedmioty z mieszkania. Jeden z Niemców wyniósł stułę kapłańską, podarł ją i strzępy wdeptał w błoto – widział to 12 – letni Bratanek Księdza. Tą stułę podniosła jedna z kobiet, zaniosła do sióstr zakonnych, a one, wyprały i pozszywały tą stułę. Potem, po latach, podarowano tą stułę w dniu prymicji ks. Eugeniuszowi – bratankowi Kapłana Męczennika.

  

„Miłosierny Boże, któryś w poczet błogosławionych męczenników powołał kapłana Antoniego, daj nam za Jego przyczyną: pokój w świecie, ład w Ojczyźnie, miłość w rodzinie, więź serdeczną, szacunek dla stanu kapłańskiego oraz nowe, liczne powołania do służby Bogu i ludziom.”

14 lipca wspominamy św. Katarzynę Tekakwitha. Jej imię Tekakwitha znaczy „ta, która wszystko czyni w należytym ładzie”, była prostą indiańską dziewczyną, niepiśmienną, analfabetką, a mówili o niej papieże. Jan Paweł II w czasie beatyfikacji 22 czerwca 1980 roku powiedział: „Błogosławiona Katarzyna Tekakwitha, pierwsza dziewica irokeska, urodziła się w 1656 roku w szczepie Agineris (lub Mohawks) na obszarze dzisiejszego stanu Nowy Jork; działalnością swą związała się z Kanadą”. Jej ojciec był wojownikiem i wodzem plemienia. Matka była chrześcijanką, ale praktyki religijne spełniała w ukryciu. Rodzice osierocili ją w wieku 4 lat, zmarli w czasie epidemii ospy, wtedy zmarł też jej młodszy brat, została sama. Katarzyna epidemię przeżyła, ale na skutek choroby miała zniekształconą, oszpeconą bliznami twarz i osłabiony wzrok. Wychowała ją najbliższa rodzina.

 

Dalej Ojciec św. mówił o niej: „Spędziła swoje krótkie życie częściowo na terenie obecnego stanu Nowy Jork i częściowo w Kanadzie. Była osobą miłą, delikatną i pracowitą, spędzającą cały czas na pracy, modlitwie i rozmyślaniu. W wieku 20 lat została ochrzczona. Nawet gdy podążała ze swoim plemieniem w okresie polowań, kontynuowała swoje praktyki religijne przed chropowatym krzyżem w lesie, który sama wyrzeźbiła. Kiedy jej rodzina nalegała, by wyszła za mąż, odpowiadała bardzo pogodnie i spokojnie, że Jezus jest jej jedynym Oblubieńcem. Ta decyzja, z uwagi na warunki społeczne kobiet w plemionach Indian, w tamtym czasie, narażała Katarzynę na życie wyrzutka w biedzie. Był to śmiały, niezwykły i proroczy czyn: 25 marca 1679 roku w wieku 23 lat, za zgodą swojego ojca duchownego, Katarzyna złożyła dozgonny ślub dziewictwa. O ile wiadomo był to pierwszy taki przypadek wśród Indian Ameryki Północnej. Ostatnie miesiące jej życia są coraz czystszym przejawem jej stałości w wierze, głębokiej pokory, spokojnego poddania się i promieniującej radości, nawet wśród ciężkich cierpień, jakich doświadczała. Jej ostatnie słowa proste i wzniosłe, wyszeptane w chwili śmierci, są wzniosłym hymnem podsumowującym jej życie w najczystszej miłości: «Jezu, kocham Cię»”.

 

W czasie kanonizacji 21 października 2012 roku Ojciec św. Benedykt XVI powiedział min. o niej: „Prowadząc proste życie, pozostała wierna swojej miłości do Jezusa, modlitwie i codziennej Mszy św. Jej największym pragnieniem było poznać Boga i robić to, co się Jemu podoba.”

 

Żyła w wyjątkowo niesprzyjających warunkach, była sierotą, miała twarz oszpeconą bliznami po ospie, słabo widziała, nie miała wokół siebie chrześcijan, musiała opuścić swoje plemię, gdyż była prześladowana z tego powodu że jest chrześcijanką – wybaczyła to swoim współplemieńcom i nigdy nie miała do nich urazy czy żalu. Szła ok. 2 tygodnie, razem z innym Indianinem by przyłączyć się do wioski chrześcijańskiej, była to dość niebezpieczna wyprawa. W nowej wiosce nie robiła nic nadzwyczajnego, robiła to co inne kobiety: przygotowywała potrawy, wyplatała maty, szyła ubrania ze skór. Nadzwyczajne było to, że pielęgnowała chorych, katechizowała dzieci, podejmowała srogie pokuty, dużo się modliła zwłaszcza rano i robiła krzyżyki. Rzeźbiła dużo krzyżyków, rozdawała je komu tylko mogła, wieszała na drzewach by przypominały wszystkim o Panu Jezusie. Miała wielkie nabożeństwo do Eucharystii i Krzyża Św. W Boże Narodzenie 1677 roku przyjęła pierwszą Komunię Świętą. Katarzyna była analfabetką, ale była wierna nauce Kościoła i za nią cierpiała, z miłości do Umiłowanego wybaczała doznawane przykrości w swoim plemieniu. Dlatego też Ojciec Święty w dniu beatyfikacji dziękował Panu Bogu za jej wkład w ewangelizację tamtych ludzi.

 

Wycieńczona chorobą zmarła we Wielką Środę 17 kwietnia 1680 roku, gdy umierała modlił się przy niej kapłan i inni Indianie nawróceni na chrześcijaństwo. Świadkowie zeznali, że ok. 15 min. po śmierci, jej twarz dotąd oszpecona bliznami zmieniła się, stała się ładna, wręcz promieniująca. Miała 24 lata.

 

Św. Katarzyna zwana też Lilią Mohawków, jest patronką ekologów, wygnańców, sierot, ludzi wyśmiewanych z powodu ich pobożności. Wkrótce do jej grobu pielgrzymowali Indianie i kolonialiści francuscy, jest to o tyle znamienne, że plemię Mohawków jako jedyne nie zgodziło się na zawarcie pokoju z Francuzami w 1666 roku i było przez nich prześladowane.

 

Przez wstawiennictwo św. Katarzyny módlmy się o to byśmy umieli przebaczać tym, którzy nas krzywdzą i o to, byśmy starali się – na miarę naszych możliwości - poznawać Boga i robić to, co się Jemu podoba.

 

12 lipca wspominamy świętych Ludwika i Zelię Martin – małżonków. Ludwik urodził się 22 sierpnia 1823 roku w Bordeaux we Francji, w pobożnej rodzinie wojskowych. Wyjechał do Szwajcarii by uczyć się sztuki zegarmistrzowskiej. Tam poznał klasztor OO. Augustianów położony na przepięknej Przełęczy św. Bernarda w Alpach. Bardzo pragnął wstąpić do tego klasztoru, ale nie mógł nauczyć się jęz. łacińskiego, który był wymagany od kandydatów. Po powrocie do rodzinnego miasta opłacał drogie lekcje łaciny, ale niestety bariera języka była zbyt duża. Zrozumiał, że pragnienie kapłaństwa nie jest zgodne z wolą Bożą. Zaczął pracować jako zegarmistrz i jubiler. Kupił zakład jubilerski w Alençon, i tam zaczął pracować, jego zakład dobrze prosperował, w ciągu lat dorobił się sporego majątku.

 

Zelia urodziła się 23 grudnia 1831 roku w Gandelain. Wychowywana była bardzo surowo. Napisała: „Moje dzieciństwo i młodość były smutne jak żałobny całun”. Miała serdeczną relację ze swoją ciotką zakonnicą, też chciała być zakonnicą, gdy zgłosiła się do klasztoru, przełożona grzecznie, ale zdecydowanie powiedziała jej, że nie ma powołania do życia zakonnego. Nie było to dla niej łatwe, ale przyjęła tą decyzję. U sióstr zakonnych w innym mieście nauczyła się sztuki koronkarskiej. W Alençon otworzyła zakład koronkarski, który bardzo dobrze się rozwijał, miała zamówienia, jej prace były wysoko oceniane i dobrze się sprzedawały nawet w Paryżu. Kiedyś szła przez most, zobaczyła mężczyznę i usłyszała głos: „To jest ten mężczyzna, którego przygotowałem dla ciebie”. 13 lipca 1858 roku, po 3 miesiącach znajomości zawarli związek małżeński, miała 27 lat, on – 35. Przez pierwszych 9 miesięcy małżeństwa żyli w czystości, jak siostra i brat. Był to czas ich dojrzewania duchowego, czas budowania przyjaźni małżeńskiej. Zelia modliła się „Panie, daj nam dużo dzieci i niech wszystkie będą Tobie poświęcone.” Pan Bóg obdarował ich 9 dzieci, 4 umarło we wczesnym dzieciństwie. Pragnęli syna, by był misjonarzem, nie spełniło się to ich pragnienie. Wszystkie 5 córek: Maria, Paulina, Leonia, Celina i Teresa, które zostały przy życiu wstąpiły do klasztoru. (Najbardziej znana jest ich córka Teresa, która gdy miała 15 lat i 3 miesiące wstąpiła do klasztoru Karmelitanek, została ogłoszona świętą i patronką misji św.)

 

 

Gdy na tyle rozwinął się zakład koronkarski, że Zelia już nie mogła sama go prowadzić, Ludwik ograniczył swoją działalność, by pomóc żonie. Byli zamożni, zatrudniali pracownice w zakładzie koronkarskim i służbę domową. Dbali o to, by wypłacać im godziwe pensje. Bardzo zwracali uwagę na to, by nie pracować w niedziele. Byli hojnymi ofiarodawcami, wspierali misjonarzy. Często po Mszy św. niedzielnej zapraszali na wspólny obiad kogoś ubogiego. Byli szczęśliwym małżeństwem. Zelia napisała w jednym z listów: „Jestem wciąż z Ludwikiem bardzo szczęśliwa, on mi osładza całe życie. Mój mąż jest świętym człowiekiem, życzę takiego wszystkim kobietom.” A on jej odpowiadał: „Jestem twoim mężem i przyjacielem, który cię kocha na całe życie.”

 

 

W liście do męża pisała:

„Kiedy otrzymasz ten list, będę zajęta porządkowaniem twojego biurka; nie będziesz się musiał irytować, niczego nie zagubię, ani starej tarczy, ani najmniejszej sprężynki, czyli niczego, a będzie wszystko czyste na stole i pod nim! Nie będziesz mógł powiedzieć, że „zmieniłam tylko miejsce kurzu”, bo już go nie będzie (…). Ściskam cię z całego serca; dziś, gdy myślę, że cię znów zobaczę, jestem tak szczęśliwa, że nie mogę nawet pracować. Twoja żona, kochająca cię nad życie.” Jednak miała właściwą hierarchię wartości, bardziej niż męża kochała Pana Boga: w innym liście pisała: „Chcę stać się świętą: nie będzie to łatwe, jest wiele do ociosania, a drewno jest twarde jak skała. Byłoby lepiej zacząć wcześniej, wtedy gdy było to mniej trudne, ale w końcu lepiej późno niż wcale.” Troszczyła się o to, by wszyscy członkowie jej rodziny byli świętymi, szczególnie Leonia, która miała trudny charakter i przysparzała wiele kłopotów wychowawczych, w szkole nazywali ją „straszną dziewczynką”, pisała: „to biedne dziecko okryte jest wadami jak płaszczem”. Jednak nie zabrakło jej ufności ożywianej wiarą w dobroć Boga i jego planu zbawienia: „Dobry Bóg jest tak bardzo miłosierny, że zawsze miałam nadzieję i mam ją nadal”. Dziś Leonia jest kandydatką na ołtarze.

 

 

Siły do życia czerpali z modlitwy, codziennie rodzina spotykała się na wspólnej modlitwie, czytano życiorysy świętych, w niedziele, a często też w tygodniu uczestniczyli we Mszy św., angażowali się w życie parafialne. Przeżyli ze sobą 19 lat. Przez pewien czas Zelia ukrywała chorobę, gdy już to nie było możliwe ból znosiła bardzo cierpliwie, zmarła na raka piersi 28 sierpnia 1877 roku, miała 46 lat.

 

 

Po śmierci ukochanej żony Ludwik przeniósł się wraz z córkami do Lisieux. Tam prowadził spokojne życie, zamieszkał tam, gdyż chciał być bliżej swoich córek, które wstępowały do klasztoru SS. Karmelitanek w Lisieux. W 1887 roku nastąpił pierwszy atak choroby, początkowo był leczony w domu, ale po kilku miesiącach umieszczono go zakładzie opiekuńczym Dobrego Zbawiciela, był to szpital dla psychicznie chorych prowadzony przez siostry zakonne. Cierpiał na postępującą miażdżycę, przeszedł 2 udary mózgu był częściowo sparaliżowany. Pojawiały się u niego lęki, czasem znikał z domu na kilka dni i musiano go szukać. Z czasem postęp choroby przykuł go do inwalidzkiego wózka, rodzina bardzo boleśnie przeżywała jego chorobę. Po 3 latach pobytu w szpitalu psychiatrycznym, wrócił do domu, opiekowała się nim Celina – jedna z jego córek. Zmarł 29 lipca 1894 roku u swojego szwagra Izydora.

 

 

Pod koniec swojego życia św. Teresa napisała: „Dobry Bóg dał mi Ojca i Matkę godniejszych Nieba niż ziemi.” W liście do pewnego kapłana Teresa pisała o swoim ojcu: „Tak piękne życie miało być uwieńczone godną próbą. Niezadługo po moim wstąpieniu do Karmelu, Ojciec, tak słusznie przez nas umiłowany, dotknięty został atakiem paraliżu nóg, który powtórzył się kilkakrotnie. Nie skończyło się jednak na tym; doświadczenie byłoby nazbyt słodkie, a przecież bohaterski Patriarcha złożył Bogu siebie jako ofiarę całopalną. Toteż paraliż zmienił swój bieg, umiejscowił się w czcigodnej głowie ofiary przyjętej przez Pana... Brak mi już miejsca, by podać wzruszające szczegóły, zaznaczę tylko, że trzeba nam było wychylić kielich aż do dna i rozłączyć się na okres trzechletni z czcigodnym naszym Ojcem, powierzyć go rękom osób wprawdzie zakonnych, ale obcych. Przyjął to doświadczenie, zdając sobie sprawę z tak wielkiego upokorzenia, a posunął swoje bohaterstwo tak daleko, że nie chciał, aby modlono się o jego zdrowie.”

 

 

Oboje chcieli być zakonnikami, (wtedy ludzie myśleli, że tylko księża i zakonnicy mogą być świętymi) ale nie było to możliwe – świętość osiągnęli w małżeństwie, jako małżonkowie, jako rodzice. Kierowali się w życiu zasadą: „Przyjmować wspaniałomyślnie wolę Bożą, jakakolwiek by ona była, bo to zawsze będzie najlepsze dla nas.”

13 lipca wspominamy bł. Karola Emanuela Cecilio Rodrigueza Santiago.

 

Urodził się 22 listopada 1918 roku w Caguas w Portoryko w Ameryce Środkowej, w średniozamożnej rodzinie katolickiej. Był drugim z pięciorga rodzeństwa. Jedna z jego sióstr została karmelitanką, brat benedyktynem, pozostałe dwie siostry założyły rodziny. Jego wychowanie religijne rozpoczęte w domu rodzinnym kontynuowane było w szkole zakonnej, wtedy też miał kontakt z księżmi redemptorystami. W 1925 roku, miał wtedy 7 lat pożar strawił dom w którym mieszkała rodzina i cały dobytek, zamieszkali u rodziców jego matki. Gdy miał 9 lat pogryzł go pies i od tego czasu cierpiał na wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Był gorliwym ministrantem, wzorowym uczniem, jednak z powodu choroby z trudem uzyskał maturę. Choroba uniemożliwiła mu kontynuowanie nauki w uniwersytecie w Rio Piedras, ale zawsze miał kontakt ze środowiskiem akademickim. Pracował jako urzędnik i sam się dokształcał w dziedzinie filozofii, religii, nauk przyrodniczych, uczył się także gry na instrumentach, m.in. fortepianie i organach. Wiele lat katechizował w szkole średniej. Za własne pieniądze kupował różne pomoce dla uczniów.

 

Bł. Karol był wielkim miłośnikiem i apostołem liturgii. Kochał liturgię. Bardzo pragnął zostać kapłanem, ale nie mógł ze względu na stan zdrowia. Liturgia, szczególnie paschalna, wielkanocna, stała się centrum jego życia, Wielkanoc była najważniejsza w jego życiu, wokół niej koncentrowały się jego zainteresowania i liturgia inspirowała jego działania apostolskie wśród młodzieży i studentów. Tak jak powiedziałam, bardzo interesował się sprawą liturgii. Czytając różne książki odkrył, że Wigilia Paschalna – najważniejsza, najpiękniejsza liturgia w ciągu roku powinna być odprawiana we Wielką Sobotę późno wieczorem, a nie tak jak to było wtedy praktykowane we Wielką Sobotę rano. Rozmawiał o tym z księżmi i biskupami, prosił by przywrócono stary zwyczaj nocnej liturgii, który z wygody zamieniono na rano. Z wielką radością przyjął decyzję papieża Piusa XII, który w 1952 roku zdecydował, że Wigilia Paschalna ma być celebrowana w późnych godzinach wieczornych we Wielką Sobotę. W czasie tej liturgii przeżywamy radość Zmartwychwstania Pana Jezusa, cieszymy się, że Pan Jezus pokonał śmierć, grzech i szatana. Karol mówił: „Żyjmy dla tej Nocy, Żyjemy dla tej Nocy” – ta Noc jest najważniejsza w życiu chrześcijanina, nadaje sens naszemu życiu, daje nadzieję, (skoro Pan Jezus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy). Wraz ze znajomym kapłanem założył w rodzinnej miejscowości koło liturgiczne i chór parafialny. Wygłaszał odczyty, w swoim mieście, ale też jeździł do innych miast i mówił ludziom o pięknie liturgii, tłumaczył, pisał i wydawał książki, artykuły dot. liturgii.

 

 

Pomagał ludziom w czynnym, głębokim uczestniczeniu we Mszy św. Zaangażowany był w Bractwie Doktryny Chrześcijańskiej, Towarzystwie Świętego Imienia i stowarzyszeniu Rycerze Kolumba, w okolicznych miejscowościach tworzył grupy dyskusyjne na tematy liturgiczne. Wobec biskupów opowiadał się za wprowadzeniem języków narodowych do liturgii i czynnym udziałem świeckich w liturgii. Uważany jest za prekursora posoborowej odnowy liturgicznej – to czego on pragnął, wprowadził w życie Sobór Watykański II. Po Soborze wprowadzono języki narodowe do liturgii, kiedyś Msza św. była odprawiana po łacinie.

 

 

Zmarł z powodu choroby nowotworowej jelita grubego 13 lipca 1963 w wieku 44 lat, gdy rozpoczynał swoje obrady Sobór Watykański II.

 

 

W czasie beatyfikacji w III niedzielę wielkanocną 29 kwietnia 2001 roku Ojciec Święty Jan Paweł II zaakcentował paschalny wymiar duchowości pierwszego błogosławionego Portorykańczyka, powiedział: „Nowy błogosławiony, oświecony wiarą w zmartwychwstanie, dzielił się z wszystkimi swoim głębokim rozumieniem tej tajemnicy paschalnej, powtarzając często: «Żyjmy dla tej nocy» – dla nocy paschalnej. Jego owocne i ofiarne apostolstwo polegało przede wszystkim na dążeniu do tego, aby Kościół w Portoryko uświadomił sobie doniosłość tego wielkiego wydarzenia zbawczego. Karol Emanuel Rodriguez podkreślał, jak wielkie znaczenie ma powszechne powołanie do świętości dla wszystkich chrześcijan oraz jak ważne jest, aby każdy chrześcijanin odpowiedział na nie w sposób świadomy i z poczuciem odpowiedzialności”. Bł. Karol uwierzył i świadczył swoim życiem, że Chrystus Zmartwychwstały żyje w sercach wiernych. Jego życie naznaczone było cierpieniem. Już jako nastolatek doświadczał choroby, która uniemożliwiła mu systematyczne studia, jednakże nie zahamowała jego wielostronnego rozwoju, a nawet go zintensyfikowała. Nie mógł podjąć regularnych studiów, więc sam się kształcił i rozwijał posiadane talenty, by służyć nimi w swojej parafii i nie tylko, szczególnie w dziedzinie odnowy liturgicznej. Dał go nam Ojciec Święty jako wzór człowieka świeckiego, który rozumie i kocha liturgię, oraz podejmuje różnorakie działania, by pomóc innym w takim przeżywaniu liturgii, by była „źródłem i szczytem” naszego życia (jak powie później Sobór Watykański II), by z głębokiej i żywej wiary w zmartwychwstanie wypływało pragnienie świadomego uczestniczenia w liturgii Triduum Paschalnego (W. Czwartek, Piątek, W. Sobota i Wielkanoc). Bł. Karol jest przykładem świeckiego człowieka, który pragnął żyć dla Tej Nocy w której Pan Jezus Zmartwychwstał i dał nam nadzieję naszego zmartwychwstania.

Życzę, by bł. Karol obudził i umocnił w nas tą nadzieję „Iż mamy zmartwychpowstać, z Panem Bogiem królować” – jak śpiewamy w pieśni wielkanocnej! A w każdej Mszy św. wspominamy, rozważamy tajemnicę Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Pana Jezusa. Życzę, by bł. Karol, umacniał w nas nadzieję, że i my zmartwychwstaniemy!

Urodził się ok. 480 w uroczym włoskim mieście Nursja. Pochodził z bogatej rodziny szlacheckiej. Rodzice, by zapewnić mu uzupełnienie wykształcenia otrzymanego w rodzinnym domu, wysłali go do Rymu. Widział tam takie rozpasanie i zepsucie moralne, że zrezygnował z nauki i osiedlił się w grocie skalnej w Subiaco w Apeninach. Postanowił odsunąć się od świata i prowadził tam życie pustelnicze, ale przyłączył się do starszego pustelnika Romana i on udzielał mu rad, pouczeń nt. życia pustelniczego. Benedykt katechizował pasterzy, którzy w tamtych okolicach paśli owce, a ci przynosili mu żywność. Przebywał tam ok. 3 lat. W tym czasie, pobytu na pustelni doświadczał wielkich pokus dot. czystości. Przypominała mu się pewna niewiasta, którą widywał, gdy był w Rzymie. Ponieważ nie mógł inaczej poradzić sobie z tą pokusą rzucił się nagi w gąszcz kolczastych jeżyn, które rosły koło jego pustelni. Doświadczył bólu fizycznego, ale pokusa już nie wróciła.

 

Dojrzewał duchowo. Dowiedzieli się o nim zakonnicy z pobliskiego klasztoru w Vicovaro i tak długo nalegali, aż Benedykt zgodził się zamieszkać z nimi i nawet wybrali go swoim opatem czyli przełożonym. Zauważył, że ich życie wymaga zmiany, poprawy, więc zaczął wprowadzać różne zmiany mające na celu to, by ci zakonnicy faktycznie zachowywali regułę zakonną. Nie wszystkim się to podobało. Niektórzy z nich tak się rozsierdzili na Benedykta, że postanowili go otruć. Wsypali do kubka z napojem truciznę, gdy go podniósł i pobłogosławił znakiem krzyża św. – pękł. Wtedy Benedykt ich opuścił, wrócił do swojej pustelni w Subiaco. Nie na długo. Sława jego świątobliwego życia tak się rozniosła po okolicy, że do niego zaczęli przychodzić przede wszystkim synowie z bogatych rodów rzymskich, którzy chcieli żyć w zakonie, poświęcić życie Panu Bogu. Benedykt założył 12 małych klasztorów wokół swojej pustelni, w których żyło po 12 zakonników z przełożonym. Zastrzegł, że w 13 klasztorze, który założył, on sam będzie przełożonym i będzie czuwał nad całością. To dobrze zapowiadające się dzieło zostało przerwane przez ludzką złośliwość. Na skutek intryg Benedykt musiał opuścić Subiaco i udał się wraz z częścią zakonników, na Monte Cassino. Było to ok. 530 roku, miał ok. 50 lat. Z ukrytych pustelni przeszedł z zakonnikami na górę nad miastem, w miejsce, gdzie ludzie mieli łatwiejszy kontakt z nimi. Tam zaczął budować kościół i duży klasztor. Zorganizował życie wspólne zakonników wypełnione modlitwą, pracą fizyczną i intelektualną, oraz czytaniem, zwłaszcza Pisma św. Wymagał posłuszeństwa, pokory, ufności w Bożą Opatrzność.

 

Św. Benedykt wprowadził zasadę: módl się i pracuj. Sam ją realizował i wymagał tego od współbraci. Sam dla siebie był surowy i wymagający, dla innych zakonników – wymagający, ale łagodny i wyrozumiały – jak dobry ojciec. Benedykt polecał by każdy zakonnik przez całe życie poszukiwał Boga. Opracował Regułę zakonną, wg. której żyją OO. Benedyktyni do dziś, wzoruje się na niej wiele innych zakonów. Benedykt podjął w Cassino i okolicy działalność apostolską, głosił naukę Pana Jezusa ludziom, którzy byli jeszcze poganami, nawracał ich, chrzcił, uczył zasad życia chrześcijańskiego. Już za jego życia za jego przyczyną działo się wiele cudów. Święty Benedykt zmarł 21 marca 547 roku, (miał ok. 67 lat) przed ołtarzem w kościele na Monte Cassino po przyjęciu komunii św. „Święty Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej.” – powiedział o nim papież Benedykt XVI. W Polsce najbardziej znanym klasztorem benedyktyńskim jest klasztor w Tyńcu.

 

Polecenie, zasada „Módl się i pracuj” jest bardzo dobrą wskazówką dla każdego, nie tylko zakonnika. Każdy chrześcijanin zobowiązany jest do pracy i do modlitwy. Osoby, które oddały swoje życie Panu Bogu: siostry zakonne, zakonnicy, księża zobowiązani są do poświęcania większej części swojego czasu na modlitwę, ale ludzie świeccy też powinni się modlić. Jeżeli ktoś kiedyś płynął łódką po spokojnym jeziorze, to wie, że aby płynąć do przodu, trzeba używać 2 wioseł, jeżeli będzie się wiosłowało jednym wiosłem, to łódka będzie się kręciła koło siebie, w kółko. Podobnie jest i w życiu. Trzeba pracować, żeby utrzymać siebie, tych, wobec których ma się obowiązek np. trzeba utrzymać dzieci, ale nie można skoncentrować się tylko na pracy, trzeba też się modlić. Każda praca powinna być wykonana dobrze, odpowiedzialnie, sumiennie, potem jeszcze trzeba posprzątać po robocie, nauka też jest swego rodzaju pracą: warto czytać, ale dobre, wartościowe książki; ale trzeba też się modlić do Pana Boga: oddać Mu cześć, można i trzeba modlić się o siły do tego by pracę wykonać dobrze, bezpiecznie. Wielu kierowców gdy wsiada do auta odmawia krótką modlitwę o szczęśliwą drogę. Inaczej – tzn. więcej czasu na modlitwę poświęca zakonnik, inaczej modli się ojciec rodziny czy matka, ale każdy musi znaleźć dla siebie równowagę między modlitwą i pracą. Wielu ludzi realizując zasadę „Módl się i pracuj” doszło do świętości, to jest dobra zasada, zachęcam by ją w życiu tu i teraz realizować, tak jak to jest realnie możliwe.

POLECAMY

  SP Pallotti w Lublinie     Przemiana.pl